Zaznacz stronę

Tym razem relacja Kasi z etapówki w Szklarskiej Porębie z ktorą mialem przyjemność jechać w parze na dystansie PRO

Bike Adventure 2017 już za nami i to właśnie my – ja, Adam, Andrzej i pozostali uczestnicy zapisaliśmy się na karcie jego historii. Dla mnie była to impreza roku, a nawet życia, bo nigdy wcześniej nie przejechałam ani żadnej górskiej etapówki, ani też prawdziwego górskiego wyścigu.  To wydarzenie nazwaliśmy wdzięczną nazwą „Mój pierwszy raz x4”.

Każdy z nas miał swój cel: ja zbierałam cenne doświadczenie, Andrzej walczył o poprawę zeszłorocznego wyniku, a Adam…cóż.. różnica poziomu między nami, nie ukrywając, jest dosyć spora ☺. Dla niego to z pewnością również nowe doświadczenie, fajny trening i wakacje 😉 W każdym razie w bojowych nastrojach 1 lipca o godz. 11.00 staneliśmy na starcie I etapu: ja z Adamem w parze Mix na dystansie Pro, Andrzej na solo na dystansie Fun.

Na dzień dobry do pokonania mieliśmy 66 km i ponad 1900m w pionie. Teraz patrząc na to z perspektywy czasu, etap ten był najprostszy ze wszystkich, choć na mecie już uważałam, że to było pure MTB. Nie sądziłam, że aż tak się myliłam, bo każdego dnia było coraz ciekawiej ☺ Wracając do I etapu, nie wymagał on wielkiej techniki, ale za to wytrzymałości – jak najbardziej.  W porównaniu z innymi etapami ten był zdecydowanie najszybszy, choć zmieniająca się co chwilę aura była dodatkowym utrudnieniem. Słońce, ciepło, a za chwilę deszcz, 10 stopni i zimny wiatr. I te dłuuugie podjazdy, a wśród nich – KATORGA. Nazwa w 100% odzwierciedla stan faktyczny. Długo, sztywno, końca nie było widać. Ale na samej górze widoki warte tej mozolnej wspinaczki. Jednak im bliżej mety tym mniej sił. Mimo, że na świeżości, był to dla moich nóg ciężki etap. Po drodze jeszcze defekt opony, a pod koniec problem z oznakowaniem trasy, niepotrzebne nerwy. A zmęczenie dawało się już we znaki. W końcu po 4h16min znaleźliśmy się na mecie z drugim czasem wśród par mix tracąc 7 minut do zwycięzców. Za to Andrzej 3 w kategorii ! Po pierwszym przetarciu wracamy do hotelu, a tam czynności, które powtarzaliśmy każdego dnia: kąpiel, pranie, jedzenie, mycie roweru i spać.

 

DCIM102GOPRO

Drugi etap był już znacznie cięższy od poprzedniego. Po nocnych opadach podłoże na trasie było niezwykle miękkie i trzymające. Wysysało wszystkie siły. Skończyły się szutrówki, zaczęły się prawdziwe góry. 59 km, 1600m, nadal pozostawaliśmy w Górach Izerskich. Tego dnia czułam się znacznie lepiej, choć pojawiło się lekkie przeziębienie. Noga przepalona to mocna noga ☺ Technicznie było ciężko. Po drodze kilka groźnych momentów, z których wychodziłam całe szczęście bez szwanku. Pionowe zjazdy po błocie i kamieniach, mokro, ślisko, niebezpiecznie, bez chwili na złapanie oddechu. Po 2.5h jazdy czułam się już podmęczona walką o równowagę i zachowanie balansu ciała, ale na szczęście pojawiły się długie i szybkie zjazdy, na których nieco odżyłam i byłam w stanie trzymać koło Adamowi. Ale jak to w życiu bywa: wszystko co dobre szybko się kończy. Do mety mieliśmy już „tylko” kilka kilometrów…., ale cały czas pod górę.. Te kilometry ciągnęły się niemiłosiernie, a sama końcówka – sztywna, śliska, kręta. Jechałam już na oparach, ale nieocenione wsparcie Adama i to, że moi sponsorzy Adalight i Arealamp przyjechali specjalnie do Szklarskiej Poręby, żeby mi kibicować, dodało mi otuchy i po niespełna 4h doczłapałam się do mety, padając tuż za nią bezwładnie z wyczerpania. Tym razem ze sporą przewagą wygraliśmy w parach, wysuwając się na prowadzenie w klasyfikacji generalnej. Jednak były to tylko 4 minuty, co zapowiadało emocje i walkę do samego końca.

Trzeci dzień ścigania to już Karkonosze. Trasy zupełnie inne, bardziej kamieniste. Tego dnia już wszystko bolało. Nogi, plecy, ramiona, a nawet palce u dłoni, którymi ledwo trzymałam kierownicę. Ze względu na prace leśne start przesunięty na godzinę 14.00. Z jednej strony dobrze, bo więcej czasu na regenerację. Z drugiej strony bardzo źle, bo organizm przyzwyczajony do ścigania w innych godzinach. Ten etap nazwali etapem królewskim. Nie bez przyczyny. 60 km, prawie 2000m przewyższeń i słynny podjazd – Petrovka. Zanim jednak do niego dotarliśmy, trzeba było pokonać ponad 30 technicznych kilometrów, podczas których dwukrotnie leżałam. Wspinaczkę rozpoczęliśmy po 2h15min wyścigu. Owiana grozą Petrovka była podjazdem szerokim, prowadziła po kamieniach, chwilami luźnych, a przy nachyleniu miejscami 30% – oj to było piekło. Ewentualne zejście z roweru kosztowałoby nie tylko sporo stratą czasu, ale i jeszcze wiekszą utratę sił niż podjeżdżanie. Ale udało się ! Petrovka pokonana ! Słono za to zapłaciłam, bo ostatnie kilometry po singlach pod górę jechałam znów na oparach. Zmęczona, poobijana, zirytowana powolnym pokonywaniem każdego metra. Jechałam już głową, z którą i tak już było marnie. I tu znów nieoceniona pomoc Adama. Jego wsparcie i motywacja dodała mi jeszcze kilka watów na końcówkę i po 4.5h walki, podczas zachodu słońca wjeżdżamy na metę i wygrywamy ponownie, dokładając kolejne 5 minut w klasyfikacji generalnej.

Ostatni IV, decydujący dzień rywalizacji to „tylko” 44 km i 1500m w pionie, ale chyba technicznie był to najcięższy etap. Start ponownie o 14, wszyscy zmęczeni, podjazd na dzień dobry i nogi beton. Dobrze, że trwało to krótko. Dalej kilka dobrych kilometrów szerokich zjazdów, a potem zaczęła się prawdziwa jazda. Jedna gleba, druga gleba, krew się leje, ja gryzę kierownice i walczę o przetrwanie. Ewidentnie miałam kryzys i to nie na końcu, lecz na początku. W połowie dystansu puściło, tuż przed długim, szutrowym podjazdem, na którym złapałam oddech. Do mety zostało jeszcze 8 km. Kilka hopek po drodze, kilka mocniejszych zjazdów, ale był już spokój i luz, tym razem nie jechałam na oparach. I po 3h20min meta. Zmęczona, poobijana, ale szczęśliwa z medalem finiszera na szyi. Do klasyfikacji generalnej kolejne 12 minut przewagi, ale to już nie miało znaczenia. Wygrywamy w parach, ale bardziej dumna byłam z pokonania własnych słabości, bólu i kryzysów.  Nie byłoby tego jednak, gdyby nie Adam. Trener, doradca, informator, serwisant, fotograf i psycholog w jednym ☺ Wielkie dzięki ! Cenne doświadczenie zdobyte, za rok na pewno tam wrócę !